• Przeczytaj koniecznie!
  • Gniewkowo
  • Janikowo
  • Kruszwica
  • Pakość
  • Kujawy
  • Region
  • 

    Bogowie nie byli pierwsi

    dział: Zdrowie / dodano: 12 - 05 - 2022

    Zaczynali od operacji na psach, później nieboszczykach. Prawdziwy zabieg się nie udał, ale i tak przeszedł do historii medycyny. Mający silne związki z Inowrocławiem kardiochirurg przeprowadził operację, w której dawcą serca był... inowrocławianin. Ponad pół wieku temu Jan Witold Moll przeprowadził pierwszą w Europie Wschodniej transplantację serca.

    Film „Bogowie” będący niejako biografią Zbigniewa Religi oczarował kilka lat temu Polaków. Warto jednak pamiętać, że Inowrocław dorzucił swoją cegiełkę do gmachu krajowej kardiochirurgii będąc miastem, w którym Jan Witold Moll spędził blisko dekadę życia.

    Ponad pół wieku minęło od zabiegu, który zapisał się w dziejach światowej medycyny, choć okazał się nieudanym. Mieszkający w Inowrocławiu w latach 1922-30 lekarz przeprowadził pierwszą w Europie Wschodniej transplantację serca.

    Zaczęło się od tego, że w połowie lat 60. w Łodzi zaczęły znikać... psy. Zniknięcia nie były jednak zgłaszane policji, bowiem czworonogi były bezdomne, zresztą wczasach komuny mało kto się nimi przejmował. Sprawcami tych zniknięć byli... lekarze. Ćwiczyli na nich przeszczepy. Usypiano je, układano na stojących obok stołach, wyjmowano serca i przyszywano z powrotem. Inicjatorem i mózgiem przygotowań był właśnie Jan Witold Moll.

    Choć urodził się w Kowalewie Pomorskim, to lata dzieciństwa i wczesnej młodości spędził w Inowrocławiu. Tu ukończył szkołę średnią, bowiem jego ojciec Tadeusz prowadził aptekę „Pod Złotym Lwem”. Studia lekarskie rozpoczął w Poznaniu, kontynuował w Paryżu, a dyplom lekarza medycyny uzyskał w 1939 roku w Warszawie. Podczas II wojny światowej jako chirurg aktywnie działał w Radomiu ratując życie wielu żołnierzom Armii Krajowej. Po wojnie wrócił do Poznania, by w latach 70. przenieść się do Łodzi. Tam kierował Instytutem Kardiologii Akademii Medycznej.

    - Jako człowiek był osobowością niezwykłą. Potrafił zgromadzić wokół siebie zespół pasjonatów i porwać ich dla swojego programu. Był ujmująco uprzejmy dla obcych, wymagający, często trudny dla podwładnych – wspomina sława polskiej kardiochirurgii, profesor Antoni Dziatkowiak.

    Po ćwiczeniach na psach, przyszedł czas na ludzi. Zmarłych. Zabiegów dokonywano bez wiedzy ich rodzin. Lekarze zaczęli wierzyć, że może się udać. Przygotowania odbywały się jednak nie tylko pod kątem medycznym, ale trzeba było brać pod uwagę aspekt prawny. W latach 60. polskie prawodawstwo nie uwzględniało sytuacji, że żywemu człowiekowi wycina się kluczowy do dalszej egzystencji organ, aby dać go innemu.

    Wypadki jednak potoczyły się szybko, bo pojawił się dawca. Dziś są zresztą sprzeczne informacje na jego temat. Jedna źródła podają, że miał 24 lata, inne że 27. Był to najprawdopodobniej inowrocławianin, ofiara wypadku samochodowego, z nieodwracalnym uszkodzeniem mózgu. Choć w niektórych publikacjach o słynnej operacji przeczytać można, że dawca chorował na zapalenie ucha wewnętrznego z powikłaniami, a badania wykazały, że w mózgu nie krąży krew.

    Biorcą był rolnik spod Bydgoszczy, który miał wadę serca i niewydolność krążeniową. Operacja miała miejsce dokładnie 4 stycznia 1969 w Łodzi. W zespole, oprócz profesora, byli także Antoni Dziatkowiak i Kazimierz Rybiński. - Napięcie było ogromne, ale zabieg przebiegał zgodnie z wielokrotnie przećwiczonym schematem. Po przyszyciu i napełnieniu serca ciepłą i bogatą w tlen krwią, serce naprężyło się i zaczęło bić własnym rytmem około 70 skurczów na minutę. To był wspaniały widok - wspominał profesor Antoni Dziatkowiak.

    Po kilku godzinach serce jednak obrzmiało, osłabła siła skurczów i licznych próbach wspomagania go, przestało bić. - Przyczyna leżała w niewłaściwym doborze biorcy, dlatego, że jego choroba była zbyt zaawansowana. W skutek wad serca rozwinęło się nadciśnienie płucne, co wykluczało możliwość transplantacji samego serca. Ta pierwsza transplantacja udowodniła nam, że w naszych warunkach transplantacja serca jest możliwa i wykonalna - oceniał po latach sam profesor Jan Witold Moll.

    Jego syn, także lekarz, wspominał, że ojciec przeżył bardzo to niepowodzenie. Tak bardzo, że przez lata przeszczep był w domu tematem tabu. - Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że nadciśnienie płucne u pacjenta wyklucza przeszczep. Gdybyśmy o tym wiedzieli, nigdy byśmy nie zdecydowali się na operację - mówił po latach prof. Kazimierz Rybiński.

    Warto wiedzieć, że postać Jana Witolda Molla przewija się, choć nie z imienia i nazwiska w książce Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem”. To on jest uważany za pierwowzór występującego tam profesora. Te boskie odniesienia pojawiały się zresztą nie tylko w literaturze czy w filmie, ale w życiu codziennym kardiochirurga. Skoro transplantacja budzi kontrowersje dziś, to wyobraźcie sobie jak była odbierana pół wieku temu. - Z sercem wiążą się mistyczne mniemania, że jest ono siedliskiem uczucia - przyznawał Jan Witold Moll.

    Znamienny, choć zupełnie przypadkowy jest też fakt, że nazwisko kardiochirurga, po którym wspomnienia wracają ze zdwojona siłą po filmie „Bogowie”, powinno tkwić w pamięci inowrocławskich fanów kinematografii. Przecież przy ulicy jego imienia na Rąbinie znajduje się jedyne w mieście kino.