• Przeczytaj koniecznie!
  • Gniewkowo
  • Janikowo
  • Kruszwica
  • Pakość
  • Kujawy
  • Region
  • 

    Skazani na przymusowy wegetarianizm

    dział: Sensacje / dodano: 23 - 05 - 2022

    Młodzi nie zrozumieją. Starsi będą wspominać bez nostalgii. Ponad 40 lat temu mięso było rarytasem tak wielkim, że można było je dostać niemal jedynie na kartki. Te druczki liczyły się bardziej niż pieniądze. Dziś dzielimy się sensacyjnym odkryciem. Inowrocław miał kartki na mięso kilka miesięcy przed ich oficjalnym wprowadzeniem! Z ówczesnych relacji prasowych wynika, że radość mieszkańców była tak wielka, iż porządku w sklepach musiało pilnować czterdziestu chłopa.

    Najpierw wprowadzono je na cukier, bo z tym w czasie każdego kryzysu był problem. Po kilku latach za kartki kupowano już niemal wszystko. Przydział miesięczny dotyczył nie tylko cukru, mięsa i wódki, ale też proszku do prania, papierosów, mydła, wyrobów czekoladopodobnych, benzyny, kaszy, ryżu… O papier toaletowy toczyły się pod sklepami niemal bitwy. Gdy rozchodziły się pogłoski, że do jakiegoś sklepu mają „rzucić” telewizory, od razu tworzyły się komitety kolejkowe, a dyżury rotacyjne („przyjdź o północy, a ja wyśpię się trochę i wrócę cię zmienić”) trwały całą dobę.

    Oczywiście, jak w całej Polsce, także w Inowrocławiu i okolicach radzono sobie, kombinowano, spekulowano. Ale większość strumienia przepływu towarów odbywała się za pośrednictwem kartek. Zresztą początkowo komunistyczni włodarze jak ognia unikali słowa „kartka”. Był więc „bon towarowy”, „talon”, „karta zaopatrzenia” czy „asygnata”...

    Byliśmy pionierami!

    Artykuł piszemy w tonie żartobliwym, ale ten fakt podajemy bez ironii i sami jesteśmy tym odkryciem zaskoczeni. Choć oficjalnie kartki na mięso, według historyków PRL, wprowadzono w lutym 1981 r., to Inowrocław w tej dziedzinie może uchodzić za miasto pionierskie. Otóż dotarliśmy do publikacji, z których jednoznacznie wynika, że na Kujawach Zachodnich kartki wprowadzono już grudniu 1980 r., a więc kilka miesięcy wcześniej.

    W publikacji „Świąteczne kartki na mięso i wędliny w Inowrocławiu” w Gazecie Pomorskiej z pierwszej połowy grudnia czytamy, że wtedy właśnie u prezydenta miasta Jana Wudniaka odbyła się narada z udziałem przedstawicieli związków zawodowych – branżowych i Solidarności, na której zatwierdzono propozycje wprowadzenia w okresie przedświątecznym „specjalnych kartek, zapewniających zakup w okresie od 15 do 24 grudnia po 1 kg mięsa i 1 kg wędlin”.

    - W związku z tym trzeba będzie wprowadzić ograniczenia sprzedaży tych artykułów w sklepach już od najbliższego poniedziałku, gdyż cała ta jednorazowa operacja jest możliwa tylko w ramach całomiesięcznego przydziału mięsa i wędlin dla Inowrocławia - czytamy w artykule.

    Byli jednomyślni

    Co zatem się działo w kolejnych dniach? Niemal cały Inowrocław przeszedł na przymusowy wegetarianizm. Wędliny, wyroby garmażeryjne i podroby wycofano z bufetów zakładowych, gdzie stołowała się lwia część miasta. W sklepach wprowadzono sprzedaż jedynie podrobów, kości i niewielkich ilości mięsa niższych gatunków oraz drobiu.

    Mocno podejrzewamy, że na wieść o tym pomyśle pochowały się wszystkie bezdomne psy i nie mamy wątpliwości, że gdyby to było możliwe, każdy rolnik zaopatrzyłby krowy, świnie i kury w GPS-y, a teren wokół gospodarstwa zaminował.

    Jak to w PRL bywało, promowano ludzi rzetelnej pracy. - Nie przewiduje się kartek dla osób nigdzie nie pracujących i nie otrzymujących zasiłków rodzinnych - czytamy.

    Kartki rozprowadzano w zakładach pracy (które najpierw zaopatrywały się w nie w NBP), rzemieślnicy otrzymywali je w cechu, pracownicy prywatnego handlu i usług w zrzeszeniu, a emeryci i renciści w Rejonach Obsługi Mieszkańców. - Uczestnicy narady stwierdzili jednomyślnie, że jest to jedyny sprawiedliwy i możliwy do zastosowania w obecnych warunkach system zaopatrzenia świątecznego - czytamy w artykule.

    Bonus z białej kiełbasy

    W okresie przedświątecznym w grudniu 1980 r. kupować mięso na kartki można było w każdym z 20 sklepów w Inowrocławiu. Były jednak obostrzenia. - Na okres przedświątecznej sprzedaży kartkowej w sklepach mięsno-wędliniarskich zostają zawieszone uprawnienia emerytów i rencistów do tworzenia drugiej kolejki. Do pilnowania porządku i regulowania kolejek w tych sklepach NSZZ „Solidarność” oddelegował po dwóch swych działaczy do każdego sklepu - czytamy w Gazecie Pomorskiej.

    Władze miasta obawiały się szturmy inowrocławian na sklepy i apelowano, aby „w pierwszych dniach nie zgłaszali się wszyscy po odbiór swych przydziałów”. Z dzisiejszej perspektywy nie wydaje się jednak, aby ludzie w ogóle myśleli o tym, aby rzucać się do sklepów. Przecież fakt reglamentacji jasno dowodził, że władza ludowa działała z myślą o dobru inowrocławian i na pewno mięsa było tyle, że starczyło dla każdego. Zresztą był bonus! - Dla tych, którzy zaczekają do 20 bm. przegotowana będzie biała kiełbasa – triumfalnie donosiła prasa.

    Aż żal, że dziś brak takich bonusów i kupuje się wszystko jak leci, bez tych emocji, bez błagalnych spojrzeń w stronę ekspedientki z toporem z ręki rąbiącej z gracją świńskie gnaty. Ech...

    Złośliwi staruszkowie

    Była jednak wyjątkowo krnąbrna grupa społeczna, niemalże wywrotowa, która niewątpliwie z powodu braku zajęć lub za namową zgniłego kapitalizmu kontestowała misternie opracowany plan władzy ludowej. Byli nią emeryci i renciści, którzy od wczesnych godzin rannych stali w gigantycznych kolejkach przed ROM-ami, w których wydawano im bony.

    - Wobec szczupłych pomieszczeń (przecież grubych pomieszczeń w czasach zaciskania pasa być nie mogło! - dop. aut.) tych placówek ludzie stoją w kolejce na zewnątrz budynku. Całe szczęście, że znośna jest w tej chwili temperatura - tu warto zwrócić uwagę na fakt, że prasa ludowa troszczyła się o zdrowie mieszkańców, mimo że nie stosowali się oni do skrupulatnych wyliczeń włodarzy.

    Dziś ubolewać można jedynie, że ekstremalnych smakoszy mięsa nie wysyłano na przykład do kina, aby zapomnieli o tych przyziemnych potrzebach. Sprawdzamy repertuar. W „Słońcu” grali „Bez skrupułów” (pan., kol., fr., od 15 lat), który jednak mógł za bardzo kojarzyć się z autorami pomysłu wprowadzenia kartek albo z tymi stojącymi w kolejkach emerytami. Można było jednak wpaść do „Żaka” na „Odrażający, brudni, źli” (kol., wł., od 18 lat) i zobaczyć jak zdegenerowany jest kapitalistyczny zachód. No a jeśli ktoś był skrajnie wygłodzony i musiał coś spożyć, to w „Bałtyku” grali „Smak wody” (kol., polski, od 15 lat). Tanio i zdrowo.

    Pół lepszych, pół gorszych

    Jak dalekowzroczni i przewidujący byli ówcześni cudowni miejscy decydenci przekonujemy się z artykułu Gazety Pomorskiej z drugiej połowy grudnia, którego tytuł „Sprawna sprzedaż mięsa i wędlin” mówi sam za siebie. Z lektury tekstu wnioskujemy, że zaprocentowała mądrość rządzących połączona z dojrzałością społeczeństwa.

    - W pierwszym dniu nie zaobserwowaliśmy dużych kolejek. Nie obyło się jednak bez niedociągnięć organizacyjnych. Niektóre sklepu w początkowej fazie sprzedaży, zgodnie zresztą z zaleceniami odgórnymi, oszczędnie dzieliły mięso i wędliny wyższych gatunków, co denerwowało trochę klientów. Tłoku w sklepach nie było również w godzinach popołudniowych – czytamy.

    Kolejki tworzyły się rano przed sklepem przy ul. Narutowicza, ale szybko topniały. - Oferowano m.in. szynkę wędzoną z kością, boczek wędzony, wysokogatunkowe wołowiny, schab, wołowinę bez kości itp. - wylicza Gazeta Pomorska.

    W najpopularniejszym sklepie mięsny przy ul. Królowej Jadwigi, obok kawiarni „Popularnej” także wielkich kolejek nie było. Szybko i sprawnie odbywała się też sprzedaż w sklepie przy ul. Dworcowej oraz przy ul. PPR – w sąsiedztwie mleczarni. Mięso i wędliny każdego dnia dzielono proporcjonalnie - 50 procent w lepszym i 50 procent w niższym gatunku. Zatem równo, jak to w prawdziwej demokracji!

    Powinniśmy być wdzięczni

    W kolejnych miesiącach sprzedaż mięsa na kartki obowiązywała już w całej Polsce. Możemy zatem był wdzięczni, jako inowrocławianie, naszej władzy ludowej, że przetestowała ona swoich mieszkańców już wcześniej w tej dziedzinie i dzięki temu mogli oni w kolejny etap drogi ku zwycięstwu sojuszu robotniczo-chłopskiego wchodzić z bogatszym niż obywatele innych miast doświadczeniem.

    Dopiero z dzisiejszej perspektywy można doceniać dalekowzroczność, mądrość i unikalność tej decyzji, bez wątpienia trudnej dla decydentów, ale - co warto podkreślić - podjętej jednomyślnie. Jak to w prawdziwej demokracji!

    Dzisiejsi czterdziestokilkulatkowie, wychowani na pół lepszych i pół gatunkowo gorszych kiełbasach na pewno wyrośli na krzepkich obywateli, przyczyniających się do dalszego rozwoju kraju i wzrostu PKB. No chyba, że ich rodzice poszli na film do „Ikara”. Grali tam „Prom do Szwecji” (polski, od 15 lat).