• Przeczytaj koniecznie!
  • Gniewkowo
  • Janikowo
  • Kruszwica
  • Pakość
  • Kujawy
  • Region
  • 

    Stosy kości pod asfaltem

    dział: Sensacje / dodano: 13 - 04 - 2024

    Przez kilkadziesiąt lat samochody jeżdżące najpierw ulicą Fornalskiej, później przemianowaną na Laubitza, przetaczały się nad stosem ludzkich kości. Znajdowały się bardzo płytko - kilka metrów pod asfaltem. Ale nikt nie podejrzewał istnienia tej zbiorowej mogiły do momentu jej odkrycia.

    Pod płotem cmentarza parafii Imienia Najświętszej Marii Panny jest niepozorny grób, płaski, z wyrytym na płycie krzyżem. Jeśli ktoś nie wie, gdzie szukać, łatwo go ominie. Zostały tam złożone prochy zmarłych, którzy spoczywali pierwotnie na cmentarzu wokół kościoła „Ruina”. - Wieczny odpoczynek racz im dać Panie – czytamy na nagrobku.

    Do makabrycznego odkrycia doszło późnym latem 2007 roku, podczas budowy ronda „Solidarności”. Wtedy ekipy budowlane zaczęły kopać w ulicy Laubitza i na głębokości kilku metrów natknęły się na budzące przerażenie odkrycie.

    Leżały tam stosy kości. Ułożone były jedne na drugich – setki czaszek, piszczeli i innych kości. Miały od ponad stu do nawet sześciuset lat.

    - To nie jest problem archeologiczny, ale etyczny. W naszej społeczności jest nie do pomyślenia, aby taki stos kości leżał pod ulicą. Podejrzewam, że do ich wywozu potrzebna będzie co najmniej ciężarówka - mówił wtedy archeolog z inowrocławskiego muzeum Marcin Woźniak.

    Potrzebna była niejedna, bowiem im dalej się wkopywano, tym więcej było kości. Ostatecznie wszystkie złożono do wspólnej mogiły. Były to szczątki co bardziej znamienitych inowrocławian oraz mieszkańców okolicznych wsi, którzy spoczywali w grobach znajdujących się wokół kościoła. Gdy pod koniec lat 60. zaczęto budować ulicę Fornalskiej, a obecnie Laubitza, cmentarz zniszczono, a ludzie prochy sprofanowano, układając niczym podkłady kolejowe.

    - Sprawą powinna się zająć prokuratura. To profanacja ludzkich zwłok i powinno się ustalić, kto jest temu winien, kto wydał zgodę na takie barbarzyństwo – domagali się wtedy inowrocławianie.

    Prezydium Miejskiej Rady Narodowej kierował wówczas nieżyjący już Wincenty Domisz. Trudno jednak wskazać, czy decyzja zapadła właśnie tam. - Tego typu decyzje mogły nie być podejmowane na piśmie - oceniał regionalista, Piotr Strachanowski.

    Kierunek obrany na magistrat był jednak uzasadniony wcześniejszymi wydarzeniami. Przecież kilka lat przed budową ulicy tajniacy nachodzili proboszcza sąsiedniej parafii, Matki Boskiej, księdza Romana Zientarskiego, któremu zarzucano brak sprawozdań z katechez. Duchownemu rekwirowano meble tytułem kar pieniężnych za braki w dokumentacji.

    „Wizyty” urzędników miały miejsce podczas nieobecności duchownego, a drzwi otwierał ślusarz. Podczas jednej z nich siostra proboszcza zasłabła z przerażenia, bo myślała, że to włamywacze.

    Sam Wincenty Domisz nie przepadał zresztą za osobami zaangażowanymi religijnie, szczególnie tymi na świeczniku. Wynika to z zachowanych protokołów partyjnej egzekutywy, podczas której wymieniał nazwiska nauczycieli, szefów przedsiębiorstw czy lekarzy, jak choćby Konrada Mizery.

    - Stwierdził, że jego żona jest bardzo religijna. Prawdopodobnie dzieci towarzysza Mizery chodzą na religię. To jak on może rozmawiać o sprawach światopoglądowych z innymi lekarzami, jeżeli nie ma tych spraw uregulowanych we własnej rodzinie? Wydaje mi się, że w stosunku do aktywu należy zaostrzyć wymagania i po prostu nie każdy może piastować stanowisko kierownicze – przekonywał Wincenty Domisz.

    Te i inne słowa oraz wiele rozmaitych decyzji pozwalają snuć hipotezę, że niespecjalnie przejąłby się on losami szczątków pochowanych na przykościelnym cmentarzu.

    Historyk Edmund Mikołajczak wskazywał z kolei, że w tej sprawie mogło zawinić całe społeczeństwo oraz strona kościelna, która nawet po przekazaniu gruntów miastu wiedziała, że roboty będą odbywały się na terenie cmentarza.

    - Sprawa cmentarza została zgrabnie wyciszona - zauważył Edmund Mikołajczak, który dywagował, czy musiała to być decyzja urzędnika, czy też samowolne działanie robotników, którzy natrafili na groby i postanowili to szybko „uprzątnąć”.

    Jak było naprawdę, ustalić się pewnie już nie da. Warto jednak pamiętać o wszystkich tych, którzy spoczywali w trzech miejscach – najpierw przy kościele, później pod ulicą, aż wreszcie przy ul. Marcinkowskiego – i zapalić im świeczkę, nie tylko 1 listopada.