• Przeczytaj koniecznie!
  • Gniewkowo
  • Janikowo
  • Kruszwica
  • Pakość
  • Kujawy
  • Region
  • 

    Krainy latających kufli

    dział: Ciekawostki / dodano: 12 - 05 - 2022

    Istniały już setki lat temu. O niektórych zachowały się nawet rozmaite zapiski. Te sprzed kilkudziesięciu lat pamiętają starsi mieszkańcy. Zapraszamy do nostalgicznej wyprawy po inowrocławskich knajpach, mordowniach, spelunach i szynkach oraz barach.

    Nie oszukujmy się, umiłowanie większości panów do alkoholu to nie jest zjawisko znane od dziś czy wczoraj. Znane jest od wieków i tyle samo istnieją miejsca, gdzie miłośnicy trunków maści wszelakiej mogą spotykać się, aby toczyć „nocne Polaków rozmowy”.

    Niestety, mało zachowało się zapisków o lokalach popularnych 200-300 i więcej lat temu. Chyba najstarszych z tych znanych był gościniec „Pod Czarnym Orłem”, w którym w 1807 r. gościł sam cesarz Napoleon. Koszt jego pobytu opiewał na 43 talary i 72 srebrne fenigi. - Rachunek obejmował dostarczenie wina, masła, kawy, cukru, czekolady, araku, cytryn, mięsa, nabiału i chleba - wyliczał dziennikarz Antoni Ziel w artykule o tym wydarzeniu.

    Już w najstarszych gazetach opisujących aktualności w Inowrocławiu znaleźć można opisy incydentów związanych z wypijaniem zbyt dużej ilości alkoholu. W „Dzienniku Kujawskim” sprzed ponad 120 lat opisywana jest choćby awantura przy ulicy Fryderykowskiej, czyli dzisiejszej Królowej Jadwigi. - Przyszło w pewnej destylacyi do kłótni, która zakończyła się wielką bijatyką, przy której uczestnicy poranili się nożami. Jeden z nich byłby ucho postradał. Są tu skutki pijaństwa - czytamy w publikacji.

    Jak relacjonowała XIX-wieczna prasa najbardziej gorszące sceny miały miejsce między sobotą a poniedziałkiem. - Znajoma nam osoba naliczyła w krótkim czasie w niedzielę po południu 12 pijanych osób, które się jeszcze trzymały na nogach. Pomiędzy nimi były dwie kobiety - czytamy w „Dzienniku Kujawskim”.

    W ówczesnej prasie trudno znaleźć raczej relacje o „sympatycznych” lokalach, w których można było wpaść na piwo. To znak tamtych czasów, że inteligencja, której przedstawiciele redagowali gazety, uważała lokale z alkoholem za siedlisko zła i gdy o nich pisano, to przeważnie w bardzo złym tonie. Choć alkohol towarzyszył - co dziś, przynajmniej oficjalnie, jest nie do pomyślenia - sportowi. Międzywojenne kluby sportowe w Inowrocławiu nie miały swoich siedzib, więc zebrania organizowano w lokalach, najczęściej chyba w Parku Miejskim, którego budynek dziś zwiemy Teatrem Miejskim. Jak te klubowe zebrania się kończyły można sobie wyobrazić...

    Co ciekawe, w niektórych publikacjach prasowych pojawiały się wzmianki, które dziś można uznać za zalążki BHP. Oto piętnowano choćby inowrocławskiego Żyda, który zachęcał robotników do pracy przy żniwach oferując im wódkę i okowitę. - Robotnik daje pracę, a właściciel, częstując go wódką, daje mu truciznę, gdyż alkohol jest przecież trucizną, która prędzej czy później wywiera groźne skutki. Precz więc z wódką podczas żniwa i podczas każdej innej czynności - czytamy w „Dzienniku Kujawskim”.

    Choć, spoglądając na źródło, czyli słynący z niechęci do Żydów "Dziennik Kujawski" można zastanawiać się, czy w takim samym, ostrym tonie dziennik opisywałby identyczną sytuację, ale dotyczącą polskiego gospodarza...

    Jako że prasa pisała tylko o awanturach, dowiedzieć się możemy również tego, że brali w ich udział miejscowi notable, jak choćby niepodany z nazwiska pan Sch., który był radnym i bił się w restauracji. - Kufle od piwa z taką siłą z lokalu oknami na ulice wylatywały, iż z łoskotem o domy na przeciw stojące na drobne kawałeczki się trzaskały - opisywali świadkowie.

    No właśnie, latające kufle. To one stały się głównym motywem wielu inowrocławskich lokali w latach 60. i 70 i są wspominane do dziś. Szynki, knajpy i rozmaite lokale istniały już znacznie wcześniej, ale ich „charakter” oraz wystrój uwypuklił się w latach PRL-u. Były więc „Expres” przed Solankami, gdzie latem ustawiały się długie kolejki, łącznie z duchownymi, którzy przepadali za piwem drożdżowym. Był bar „U Kukuły” przy ul. Kasztelańskiej słynący z wiszącej tam sentencji: „Kredyt umarł, pożycz nie żyje, kto nie ma pieniędzy, nie pije”.

    Choć dziś trudno w to uwierzyć, to „U Ciotki” przy Narutowicza spotykali się... artyści. - Na seteczkę lubił tam wpadać znany malarz. Lepiej nie ujawnię nazwiska, bo jeszcze dzieci poczują się urażone - śmieje się Henryk Zimmer, jeden z nestorów inowrocławskiego dziennikarstwa.

    Mieszkańcy Mątew okupowali bar „Nad Notecią”, w którym dziś znajduje się stanica ZHR. Z kolei piwoszy z drugiego zakątka Inowrocławia można było spotkać w barze „Piastowskim”, w którym serwowano też słynne obiady abonamentowe. - Najgorsze były czasy prohibicji, bo wtedy nawet piwa nie dało się kupić przed 13. No i gdy się coś szło zjeść, a mięso było na kartki, to w knajpach oferowali mielonego z królika, czy ratki z kapustą, czyli świńskie raciczki - uśmiecha się Henryk Zimmer.

    Były też speluny, w którym łatwo można było oberwać. To tzw. "wysokie stołki" przy Rynku, restauracja „Francuska” przy ul. Dworcowej, „Staromiejska” przy św. Ducha, czy ówczesnej Marchlewskiego. - Był czas, kiedy najgorszą speluną był „Metalowiec” naprzeciwko dworca PKS. Wchodząc tam nie można było być pewnym, że wyjdzie się o własnych siłach. Awantury były tam na porządku dziennym, tak samo zresztą jak w „Zagłobie”, w którym na piwie siedziały po robocie całe zmiany z huty i Inofamy - wspomina Andrzej Nowakowski, jeden z pracowników „Ireny”.

    Bar "Zagłoba" miał ponadto znaczenie nieomal strategiczne dla inowrocławskich kibiców piłkarskich. Znajdował się przy zjeździe z wiaduktu dworcowego. To z niego "obserwacje" przyjezdnych prowadzili kibice Goplanii, bo nie sposób było obok niego nie przejść idąc z dworca PKP na stadion przy ul. Orłowskiej.

    Za lokal młodzieży artystycznej uchodziła z kolei „Popularna”. To tam - w gęstym kłębie papierosowego dymu - można było natknąć się na muzyków czy literatów. Były też lokale osiedlowe. Na Rąbinie młodzież spotykała się na piwie w „Jubileuszowej”, a na osiedlu Piastowskim w „Sobótce” lub „Dąbrówce”.

    W latach 90. miana kultowego dorobił się pub "Tramwaj" przy ul. Królowej Jadwigi. Status ten uzyskał jednak nie dzięki specjalnej lokalizacji (choć była atrakcyjna) czy rodzajowi serwowanego alkoholu, ale dzięki właścicielowi - Adamowi Krysiakowi, personie wokół której przez lata narosły wręcz legendy. "Tramwaj" miał - jak wszyscy przyznawali - klimat. To dlatego spotykała się tam w weekendy inowrocławska młodzież studiująca na co dzień w innych miastach.

    Były też "Cegła" przy ul. Solankowej czy "Rock Ring" w pawilonie przy ul. Krzywoustego. Niewątpliwie większość wymienionych tu knajp dziś nie przetrwałoby konfrontacji z przepychem, wystrojem i czystością dzisiejszych lokali. Warto jednak zauważyć, że dzisiejsza młodzież narzeka, że ma mało miejsc do spotkań, gdy tymczasem wielu inowrocławian, których lata młodości datują się na okres peerelowski lub dzisiejsi 40-latkowie, daliby się pokroić za możliwość wypicia „jasnego z pianką” na „wysokich stołkach”.

    Na zdjęciach

    Fotografia główna: Bar „Piastowski” przy ulicy Andrzeja był miejscem spotkań zjadających obiady abonamentowe oraz piwoszy. 2. Najpierw na bar przy ul. Narutowicza mówiono „U ciotki”. Z czasem nazwę potoczną zastosowano także oficjalnie. 3. Gościńca „Pod Czarnym Orłem” już dawno nie ma. Dziś przy ul. Poznańskiej znajduje się plac handlowy (Fot. Archiwum NAC). 4. Bar „Express” w Solankach. Chodzili tam wszyscy kąpiący się na starym basenie.